środa, 7 października 2015

Dom w środku pola

Mieszkam w miejscowości, która posiada prawa miejskie od roku 1962, obejmuje obszar ponad 82 km2, a na koniec roku 2014 miasto zamieszkiwało prawie 20 tysięcy osób.... to w teorii. W praktyce mieszkam na wsi, gdzie prędzej znajdziesz biedronkę - owada, niż dyskont spożywczy.

Nie jestem tzw. "paniusią z miasta", wychowałam się i ponad połowę życia spędziałam na wsi właśnie. Jednak wieś, wsi nierówna i po 10 latach mieszkania w dużych miastach - stolicach województw, w mieszkaniach w blokach, mam wrażenie, że nawet Witów jest jakiś bardziej miejski, niż te moje Mościska. Bo mówią, że mieszkam na Mościskach, a nie w Orzeszu i nie sprzeczam się bo trochę tak właśnie jest.

Do lasu mamy mniej niż 100 metrów, droga dojazdowa, wieczorami nieoświetlona, wykorzystywana jest chyba częściej przez zwierzynę leśną niż samochody. Do najbliższego sklepu (tylko z nazwy) około kilometr.
Brak: autobusów, tramwajów, kiosków, sklepów, gastronomii, usług (poza jedną fryzjerką), poczty, chodników...
Za to w nadmiarze: owadów wszelkiej maści, gryzoni!, kotów.

Wymarzony ogród z zieloną trawką, krzewami i drzewkami to na razie wyobrażenie. Rzeczywistość to brak ogrodzenia i ziemia z kamorami, niedbale rozrzucona na naszych 800 metrach. Za piaskownicę robi kupa piachu z boku domu, w tle pozostałości po budowie. Póki co marna przestrzeń do wypoczynku i zabawy z dzieckiem. Pomimo niedogodności staramy się spędzać czas na dworze, gdzie Hania uskutecznia zabawy w wygrzebywanie kamieni z ziemi i ganiania za kotem w myśl zasady, że brudne dzieci to szczęśliwe dzieci.


Jedyne co mi zakłóca euforię i zachwyt nad mieszkaniem w domu na Migdałowej to długie i męczące dojazdy do/z pracy i poczucie przez to marnowania czasu.
 
Wszelkie niedogodności rekompensują mi poranne, jesienne mgły na polach pod lasem i widok gospodarza, który skoro świt orze w sposób tradycyjny za pomocą pługa i konia swe pole oraz niebo nocą.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz