wtorek, 4 sierpnia 2015

Wkurzający niedoczas

Ostatnio doświadczam przerostu obowiązków i spraw do załatwienia w stosunku do dostępnego czasu. Doba ma tylko 24 godziny, a tydzień tylko 7 dni - to stanowczo za mało.

Ambitny cel jaki sobie postawiliśmy wymaga poświęceń, a czasu i sił jest coraz mniej.
Ostatnio mam wrażenie, że wpadliśmy w jakąś "czarną dziurę" i nie potrafimy się z niej wydostać.
Niby prace wykończeniowe w domu postępują, ale termin przeprowadzki zamiast się przybliżać - oddala się. Dnie, a w zasadzie całe tygodnie są powtarzalne - praca, a potem podział rodziny na Orzesze i Katowice, a weekendami dziecko "podrzucane" gdzieś - komuś, a rodzice całymi dniami, w pocie czoła (dosłownie!) walczą z materią zwaną DOMEM.

Ostatnio zastanawiałam się czy jestem bardziej zmęczona czy znudzona tą sytuacją, a ja jestem po prostu wkurzona. Podobno nic w życiu nie ma za darmo, 29-letnie doświadczenie mówi mi, że im ciężej coś przychodzi tym lepszy jest efekt końcowy, ale powoli ogarnia mnie coraz większa złość.

Wkurza mnie to, że wszystko się dzieje za wolno i że cały czas coś wstrzymuje moje stopniowe, przemyślane i spokojne przewiezienie rzeczy do domu. Wiem, że potem przeprowadzka będzie musiała być szybka i chaotyczna.

Wkurzam się, że nie wszystko wyszło tak jak chciałam. Wszystko jest nowe, ale nie wszystko jest idealne, a nie ma już czasu/sił/pieniędzy, żeby to poprawić.

Wkurza mnie to, że moja wizja czerpania radości, podszyta podekscytowaniem, przy planowaniu, aranżowaniu i kupowaniu dodatków do domu, została skontrastowana z brakiem czasu i zniechęceniem, przez co w rzeczywistości zakupy dokonuję przyparta do muru, na szybko.

W tym całym grajdole z równowagi wyprowadzają mnie niespodziewane, negatywne niespodzianki - zdarzenia, które wypadają nagle, są do załatwienia na już, a wymagają sporo uwagi i czasu.
Bo kiedy zamówiona bateria umywalkowa przychodzi porysowana, a do sklepu internetowego nie można się dodzwonić żeby uzgodnić jak można ją zwrócić, to się wkurzam. Jak próbuję "rozchodzić" ból zęba, po czym na wizycie w gabinecie słyszę, że ząb wymaga długotrwałego i kosztownego leczenia, to nie jest fajnie. A na dodatek, w gratisie, wypada wyjazd do Łodzi w celu załatwienia spraw, które nie mogły poczekać do "za miesiąc". Plus wizyta kontrolna z Hanią u neurologa, plus niania, która wyjątkowo nie może zaopiekować się dzieckiem w weekend, plus.....
Te wszystkie drobnostki, które dzieją się NARAZ, nie wkurzałyby mnie tak bardzo gdyby nie działy się TERAZ naraz.

Wkurza mnie to, że moja mała córeczka, która jest nieświadoma celu tego całego zamieszania, nie widzi się prawie wcale ze swoim tatą. A ja pędzę po pracy do domu, żeby jak najdłużej z nią pobyć. Jest to moim priorytetem przed obowiązkami domowymi czy szukaniem odpowiednich lamp do domu. Kumuluję całą energię, żeby wyjść na spacer, opowiadać, czytać książeczki, układać klocki, zabawiać, tulić, rozśmieszać, kąpać, karmić.... żeby przy śpiewaniu kołysanek i usypianiu zasnąć przed Nią. W efekcie mieszkanie pokrywa się kurzem, a kupa z rzeczami do prasowania rozrasta się z prędkością geometryczną.

Ale najbardziej wkurzające jest to, kiedy przychodzi niedzielne, letnie popołudnie i człowiek chciałby spędzić z dzieckiem leniwie i beztrosko czas nad wodą/na wycieczce/na spacerze/gdziekolwiek.... a tego nie robi.

To byłam ja - wkurzona, walcząca z czasem
A.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz